Wędkarz, idąc na ryby zabiera ze sobą pokarm smakujący rybom. Podobnie organizator zabaw dla dzieci. Tworzy sytuacje i aranżuje je w przestrzeni, tak by podobały się ich adresatom” – to zdanie usłyszałam na jednym ze spotkań, z czołówką polskich pedagogów zabawy. I właśnie, w ostatnią sobotę - dokładnie sobie je przypomniałam. Podobnie, jak mini zoo, które przed laty odwiedzałam przy ulicy Wyspiańskiego.
12 kwietnia 2014 roku zapisze się zapewne w pamięci najmłodszych zielonogórzan, ale nie tylko. Otóż tego dnia przy ulicy Botanicznej otwarto Bajkową Zagrodę, która przylega do Ogrodu Botanicznego – obiektu Uniwersytetu Zielonogórskiego, otwartego w 2011 roku.
Bajkowa Zagroda została sfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Współpracy Transgranicznej Lubuskie – Brandenburgia, stąd na otwarciu obecność zastępcy nadburmistrza niemieckiego Cottbus Berndta Weisse, który wspólnie z prezydentem Zielonej Góry Januszem Kubickim trzymał symboliczną wstęgę. Nożyczki zaś otrzymały dzieci, które właśnie nadeszły. Tak więc los zrządził, że siedmioletnia Marta i dziesięcioletni Maciej przecięli czerwoną wstęgę na znak, że świat dziecięcych marzeń został otwarty.
Tuż przed bramą brunatny niedźwiedź w towarzystwie Bachusika witał dzieci. Niektóre z nich sprawdzały czy maskotki mają prawdziwe paznokcie. Zaś, to co było za bramą zrobiło niebywałe wrażenie nie tylko na najmłodszych dzieciach. – No w końcu, nie będę musiała szukać atrakcji dla wnusi w innych miastach – cieszyła się pani Teresa. Jej wnuczka czteroletnia Livka chłonęła wszystko całą sobą. Zaczynając od balonów, które pompował klaun Bodzio, poprzez kolorowe postaci z bajek, aż po zwierzątka, które chętnie podchodziły do ogrodzenia. Wśród nich były m.in.: surykatki, daniele, papugi, owce kameruńskie i kozy.
Uwagę przyciągało też gadające drzewo. Witało przechodzących tuż obok, i co minutę opowiadało o Czerwonym Kapturku, wdzięcznie przewracając oczami. Zaraz za drzewem drogi rozchodzą się w kilku kierunkach, a wśród zieleni znalazły swoje miejsce plastikowe postaci z bajek. – Najbardziej podoba mi się dyniowa karoca, którą ciągną białe konie ze złoconymi grzywami! – krzyczy Natan i dosiada jednego z nich. Tata z uśmiechem na twarzy robi mu fotkę. Róża, idąca za nim rozgląda się wokół i nagle „wpadają jej w oko” krasnoludki… Biegnie i przykuca wśród nich. Czyżby znalazła tam swoje miejsce do zabawy? Piotruś, to dało się zauważyć - po drodze zajrzał do domku Baby Jagi, ale nie pozostał tam długo. Krótko zatrzymał się przy boksach ze zwierzątkami, aż tu nagle między drzewami dojrzał potężnych rozmiarów zieloną gąsienicę. Przyspieszył kroku i zaczął się na nią wdrapywać, by zobaczyć jak świat wygląda z innej perspektywy. Widać, dzieci potrafią dokonać wyboru obiektu zabawy z wielu propozycji.
Kiedyś, w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych przy ulicy Wyspiańskiego funkcjonowało miasteczko ruchu drogowego, w którym było również mini zoo. Pamiętam, że biegałam czy też jeździłam na rowerze po wyasfaltowanych uliczkach z autentycznymi pasami dla pieszych oraz sygnalizacją świetlną! Nad wszystkim górowała mini wieżyczka dla policjanta. Ależ to była frajda – takie miejsce na fascynujące zabawy czy harcerskie podchody. Tam też zdałam egzamin - na kartę rowerową. Zwierzęta mieszkały przy bajkowych uliczkach m.in.: Misia Uszatka, Kubusia Puchatka, Królewny Śnieżki. Pamiętam, że trwożył mnie widok lam, o których krążyły legendy. Były tam też kozy, kaczki, osły i inne.