Zmarł Stanisław Kowalski. Przez prawie 20 lat był wojewódzkim konserwatorem zabytków. Prywatnie tworzył niezrównany duet z Janem Muszyńskim. Odszedł skromny i pogodny autorytet.

Stanisław Kowalski zmarł 6 października, w dniu swoich 94. urodzin. Został pochowany na cmentarzu na Jędrzychowie. W latach 1964-1983 był wojewódzkim konserwatorem zabytków i autorytetem dla kilku pokoleń pasjonatów przeszłości.

Urodził się w 1931 r. w Woli Wydrzynej koło Radomska. Nie zdążył pójść do szkoły, bo wybuchła wojna. W 1945 r. zaczął edukację od razu od trzeciej klasy. Na wycieczce szkolnej w liceum odwiedził Muzeum Narodowe w Poznaniu. I od tamtej chwili już wiedział, co chce robić w życiu.

Wokół same hrabianki

Na studiach z historii sztuki w Poznaniu spotkał Jana Muszyńskiego. Byli jedynymi mężczyznami na roku, ale powodzenia u studentek nie mieli. Stanisław – pochodzenia chłopskiego, Jan – robotniczego. W dodatku wciąż wygłupiali się na zajęciach. A wokół same hrabianki z inteligenckich domów.

Z Muszyńskim stali się nierozłącznym duetem. Specyficznym. Jan – dusza towarzystwa, gaduła, anegdociarz. Stanisław – cichy, spokojny, z delikatnym uśmiechem. Jednym słowem lub ciętą ripostą potrafił rozbroić towarzystwo.

To Muszyński – przyszły wieloletni dyrektor Muzeum Ziemi Lubuskiej – w 1956 r. ściągnął Kowalskiego do Zielonej Góry. Razem pracowali u Klema Felchnerowskiego w biurze wojewódzkiego konserwatora zabytków.

Czasy dla zabytków były bardzo trudne. Nie było pieniędzy, czterech pracowników musiało wystarczyć na całe województwo, a możliwości konserwatora były ograniczone. Toczyli boje z decyzjami ówczesnych komunistycznych decydentów. Uchronili przed zniszczeniem wiele ważnych miejsc w regionie.

Lista tematów, którymi się zajmowali, jest długa: odbudowa rynku w Bytomiu Odrzańskim i pałacu w Żaganiu, trwałe zabezpieczenie pałacu w Brodach, kościoła farnego w Głogowie. I wiele, wiele innych.

Paradyż do wyburzenia

Artur Łukasiewicz i Waldemar Gruszczyński 25 lat temu rozmawiali z Kowalskim i Muszyńskim do tekstu w „Gazecie Wieku”. Historycy sztuki opowiadali im o pierwszej ogólnopolskiej akcji inwentaryzacji zabytków. – Zabytki dostały tzw. zielone karty. To była duża sprawa, ale jej wadą był pośpiech. Część obiektów inwentaryzowali studenci i nie zawsze wiedzieli, z czym mają do czynienia – wspominał Muszyński.

Komisja weryfikowała wyniki. Ustaliła nieszczęsne grupy od 1 do 4. Skutki były takie, że władze w terenie przejmowały się pierwszymi dwoma. Reszta szła na rozbiórkę. Znikały całe miasta lub ich najpiękniejsze fragmenty.

Wprowadzono rządową uchwałę „666” o usuwaniu zniszczeń wojennych. – Przy rozbiórkach nikt z władzy nie kierował się jakąś specjalną wiedzą. Liczyły się względy praktyczne. Polityka też zaważyła. Te dworki, pałace, kościoły były śladami niemczyzny. Mało tego, były obce klasowo – mówił Kowalski. Uzyskane cegły szły na odbudowę Warszawy.

Na początku lat 60. przyszedł do konserwatora okólnik z centrali. PZPR nakazała wytypować do rozbiórki 113 zabytków sakralnych. Wśród nich pocysterski zespół klasztorny w Paradyżu. Perła architektury, dziś Pomnik Historii. – Nadal nie mogę uwierzyć, że ktoś to mógł wymyślić – wspominał Kowalski. – Trochę zafałszowaliśmy. Zamiast kilku kościołów wpisaliśmy stare kaplice nie do uratowania, ruiny.

I tak nieustannie tkali, ugłaskiwali twardogłowych z komitetu.

Do władz przemawiała metoda rangi. – Kożuchów nazywaliśmy lubuskim Carcassonne. Wymyśliliśmy też coś swojskiego. Bytom jako Kazimierz nad Odrą. Chwyciło, naprawdę – śmiał się Muszyński.

Wojewoda Jan Lembas kazał wyłożyć posadzkę pałacu w Żaganiu płytkami PCV. – Słyszałem, że chcecie robić jakieś marmury. Wiedzcie od dzisiaj, że żadnych marmurów nie będzie – polecił.

– Wiedziałem, że dyrektor pałacu Adam Stawczyk marmury kupił. Zgodziłem się na PCV, ale i tak położyliśmy marmury – wspominał Kowalski. Lembas przyznał mu rację: – Dobrze, żeście mnie wtedy nie posłuchali.

Przed wyburzeniem uratowali m.in. ratusz w Kożuchowie.

Starożytne naczynia

Stanisław Kowalski kilka lat temu opowiadał mi o początkach pracy u Klema Felchnerowskiego. – Miałem jeździć w teren i sprawdzać, czy istnieją obiekty, które Niemcy ujęli w inwentarzach. A jeśli tak, to w jakim są stanie. I druga sprawa – zwracać uwagę na zabytki, których oni nie ujęli – mówił.

Pierwszy wyjazd był fatalny. – Straciłem cały dzień. Był telefon z milicji w Krzywańcu, że znaleziono jakieś naczynia, które wyglądają na starożytne. To była podróż na cały dzień. O szóstej rano wyjechałem pociągiem w stronę Żagania. Ze stacji szedłem na miejsce cztery godziny, po drodze nie spotkałem żywego ducha. Wszedłem na posterunek, przedstawiłem się. A milicjant się tylko uśmiechnął: – Niepotrzebnie pan się fatygował. To były dwa słoiki ze smalcem, które Niemcy zakopali na czarną godzinę. I dodał: – Nie mogę pana poczęstować, bo smalec był zjełczały.

Skuty herb z ratusza

Kowalski żałował, że w Zielonej Górze nie zdołał ocalić 150-letniego herbu w tympanonie ratusza. Tę historię opisywaliśmy miesiąc temu. Do 1967 r. nad głównym wejściem do budynku można było podziwiać dawny herb miasta w gąszczu winorośli, z belami sukna i rogiem obfitości. Został skuty, bo komunistycznym władzom za bardzo kojarzył się z Niemcami.

Kowalski interweniował u Kazimierza Gniewka, sekretarza Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. – Ne będziemy zachowywać niemieckich herbów. Trzeba skuć i tyle – usłyszał.

Specjalizował się w średniowieczu. Jego najważniejszą publikacją była książka „Zabytki województwa zielonogórskiego”. Kowalski był też dyrektorem muzeum w Międzyrzeczu i wicedyrektorem Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze.

Cenił minimalizm. W wolnym czasie jeździł na ryby i na działkę w Przytoku. Niemal do końca był aktywny. Jeszcze rok temu oglądał remontowaną Kapliczkę na Winnicy.

Był jedną z osób, które w głębokim PRL-u stanowiły elitę kulturalną miasta i województwa. Pod koniec życia był ostatnim łącznikiem z tamtą epoką. I choć nie został ani honorowym obywatelem Zielonej Góry, ani Lubuskiego, to miasto i województwo zawdzięczają mu bardzo wiele.

Szymon Płóciennik

Wrzesień 2024 r. Stanisław Kowalski przy remontowanej Kapliczce na Winnicy.

Fot. Szymon Płóciennik / Wrzesień 2024 r. Stanisław Kowalski przy remontowanej Kapliczce na Winnicy

1978 r. Stanisław Kowalski na placu Matejki

Fot. Czesław Łuniewicz/Zbiory Archiwum Państwowego w Zielonej Górze / 1978 r. Stanisław Kowalski na placu Matejki

2015 r. Podczas odsłonięcia pomnika Klema Felchnerowskiego

Fot. Zbiory Muzeum Ziemi Lubuskiej / 2015 r. Podczas odsłonięcia pomnika Klema Felchnerowskiego