Zielona Góra pamiętała o 80. rocznicy najdłuższego Marszu Śmierci II wojny światowej. Ponad 100 osób w środę wzięło udział w rocznicowych uroczystościach – najpierw w marszu pamięci, a później w części historyczno-artystycznej w Muzeum Ziemi Lubuskiej.
29 stycznia 1945 r. to jedna z najtragiczniejszych dat w historii Zielonej Góry. Tego dnia ewakuowano obóz pracy dla żydowskich kobiet w Grünbergu, filię niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Znajdował się przy dzisiejszej ul. Wrocławskiej, na terenie kompleksu zakładów włókienniczych Deutsche Wollenwaren Manufaktur (powojennej Polskiej Wełny). Dwie trasy marszu liczyły kolejno ponad 500- i 800- kilometrów. Z około 2600 kobiet, głównie Żydówek z Polski i Węgier, które wyruszyły z Grünbergu w pełną cierpienia drogę, wyzwolenia doczekało zaledwie około 300. Pozostałe zmarły z zimna, głodu, wyczerpania albo zostały zamordowane przez Niemców.
W środę oddaliśmy im hołd. Uczestnicy środowych uroczystości przeszli z cmentarza żydowskiego w okolice filharmonii, gdzie do 1938 r. stała synagoga, spalona przez nazistów w czasie Nocy Kryształowej. Po drodze zatrzymali się w miejscu dawnego obozu pracy. Marsz pamięci odbywa się w Zielonej Górze od dwóch lat, organizuje go Fundacja Tłocznia i Stowarzyszenie Forum Art. W tym roku w organizację uroczystości po raz pierwszy włączyło się Miasto Zielona Góra.
– Tożsamość i historię miasta budują nie tylko pozytywne wydarzenia, które miło jest wspominać, i które wywołują uśmiech na twarzy. Przeszłość składa się też z tragicznych dat, takich jak 29 stycznia 1945 r. Musimy pamiętać o więźniarkach z obozu w Grünbergu i ich dramacie, aby nic takiego się już nigdy więcej nie powtórzyło – mówił prezydent Marcin Pabierowski. – Rok temu jako radny brałem udział w marszu pamięci, nie mogło zabraknąć mnie też dzisiaj. Miasto pamięta i będzie pamiętało o tej ważnej dacie – dodał.
Prezydent Zielonej Góry, w imieniu mieszkańców, zapalił znicz w miejscu dawnego obozu, skąd wyruszył Marsz Śmierci. Mariusz Michalik, członek społeczności żydowskiej ze Strzelec Krajeńskich, odczytał tam Psalm 130. Aleksandra Mrówka Łobodzińska, prezes Stowarzyszenia Forum Art, autorka książki „One szły do maja. Historia najdłuższego Marszu Śmierci II wojny światowej”, tłumaczyła, że z całego terenu, gdzie znajdowały się hale, w których mieszkały więźniarki, do dziś zachował się zaledwie jeden element, część bramy. Zwracała uwagę na kamyki, małe symbole pamięci, które zielonogórzanie i przyjezdni kładą przy ul. Wrocławskiej.
Andrzej Kirmiel, założyciel Lubuskiej Fundacji Judaica, podkreślał, jak wiele czasu musiało upłynąć, żeby w Zielonej Górze zaczęło się mówić o Marszu Śmierci. – Przez wiele lat temat był przemilczany i zapomniany, a to przecież wydarzenie, które zapisało się w historii powszechnej i historii Zagłady. Pisali o nim wybitni historycy amerykańscy, europejscy czy izraelscy – mówił.
Łobodzińska i Kirmiel zwracali uwagę na zafałszowaną treść pamiątkowej tablicy z 1979 r. W PRL-u ufundowała ją Polska Wełna. Kiedyś wisiała na ścianie jednego z budynków, obecnie – od kilkunastu lat – na granitowej płycie przy ul. Wrocławskiej. Napis na tablicy mówi wyłącznie o „kobietach polskich zamęczonych przez hitlerowców”, ale nie wspomina, że były Żydówkami.
– Część więźniarek była obywatelkami Polski, część obywatelkami Węgier, ale wszystkie trafiły do obozu w Grünbergu i zostały skazane na śmierć wyłącznie z tego powodu, że były Żydówkami – tłumaczył Andrzej Kirmiel. To się zmieni. Prezydent Marcin Pabierowski zapowiedział, że miasto ufunduje nową tablicę, która zastąpi tę z 1979 r. Stara nie zostanie wyrzucona, ale będzie zabezpieczona jako świadek poprzedniej epoki. – Ogłosimy konkurs dla artystów na projekt nowej tablicy. Miejsce zostanie odpowiednio wyeksponowane, zadbane – mówił Pabierowski.
Przed uroczystościami miasto postawiło też tablicę informacyjną (wzorem tablic turystycznych w wielu miejscach Zielonej Góry), na której znajduje się zgodny z faktami opis obozu i Marszu Śmierci. W muzeum odbyła się druga część uroczystości. Z recitalem fortepianowym wystąpiła Katarzyna Wasiak. Pianistka pochodzi z Zielonej Góry, jest absolwentką V LO, obecnie mieszka w Berlinie. Wykonała m.in. kompozycje Władysława Szpilmana, Andrzeja Czajkowskiego i Fryderyka Chopina. Gośćmi honorowymi byli Maria Kowalska i Zbigniew Fronczyk – zielonogórzanie, członkowie Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Jako dzieci żydowskie zostali uratowani z Zagłady. Pani Maria (wówczas Masza) miała niecałe dwa lata, gdy jej polska niania Stanisława Butkiewicz uratowała ją z getta w Wilnie.
– Deklarujemy, że wiedza o tym niezwykle ważnym, tragicznym wydarzeniu będzie upowszechniana w zielonogórskich szkołach. Chcemy opracować scenariusze lekcji wychowawczych i lekcji historii, które przybliżą uczniom szczegóły Marszu Śmierci z obozu w Grünbergu. Być może, wspólnie z miejscowościami, które znajdowały się na trasie marszu, uda się zorganizować jakąś większą, międzynarodową inicjatywę upamiętniającą dramat tych żydowskich więźniarek – mówił wiceprezydent Marek Kamiński.
Aleksandra Mrówka Łobodzińska w czasie kilkunastominutowej prezentacji zarysowała historię Marszu Śmierci. Natalia Dyjas-Szatkowska odczytała fragmenty autobiografii Gerdy Weissmann-Klein, polskiej Żydówki z Bielska, która jako 20-letnia dziewczyna przeszła całą, 800-kilometrową trasę do Volar w Czechach. W 1995 r. HBO nakręciło o jej historii oscarowy film dokumentalny „One Survivor Remembers”, a w 2011 r. prezydent USA Barack Obama wręczył Medal Wolności – najwyższe amerykańskie odznaczenie. Przejmująco brzmiał zwłaszcza opis momentów, gdy, próbując przetrwać w obozie w Grünbergu, pocieszała się wizją powrotu do domu i spotkania ze swoimi bliskimi. Już po zakończeniu wojny dowiedziała się, że przeżyła Zagładę jako jedyna z rodziny.
Gerda Weissmann-Klein tak opisywała początek marszu: „Doświadczyłam wielu nieszczęść, ale nic nie przygotowało mnie na widok dziewcząt, które maszerowały już od tygodnia. Były okutane w szare koce i przypominały skrzydlatą, zgarbioną śmierć w luźnych szatach, która przyszła po żniwo życia. Niektóre szły boso, inne miały prymitywne drewniane chodaki. Za wieloma ciągnęły się na białym śniegu ślady krwi. Postawiłyśmy pierwszy krok. Pomyślałam sobie: idę na śmierć albo ku wyzwoleniu. Był ranek 29 stycznia 1945 roku”.



