Aeroklub Ziemi Lubuskiej w Przylepie nowym pięknym balonem promuje województwo i szkoli baloniarzy, dzięki wsparciu urzędu marszałkowskiego. – Z góry wszystko wygląda inaczej – mówi Jagoda Gancarek, pilotka, z którą wybrałem się na lot nad Zieloną Górą.

Połowa czerwca, czwarta rano. Na lotnisku w Przylepie jestem przed wschodem słońca. W hangarze krzątają się Krzysiek, Miśka, Bartek i Jagoda. Pakują sprzęt do busa i przyczepy. Warunki idealne, bezchmurne niebo i mgiełka na horyzoncie. Rozkładamy balon na trawie. Płachta materiału, wentylator, kosz i palnik.
Zioniemy ogniem, aby napełnić czaszę rozgrzanym powietrzem. Na twarzy czuję piekący żar przy każdym strzale z palnika. – Musisz się zasłaniać, żeby ciuchów nie zjarać – śmieje się Miśka. To podobno powszechny błąd nowicjuszy. – Balon trzeba napełniać metodycznie, tak aby nie przypalić materiału i zostawić ochronną warstwę zimnego powietrza – tłumaczy Jagoda.
Sztuka cierpliwości
Z ekipą z AZL szybko stawiamy balon „na nogi”! Najpierw do kosza wchodzi Jagoda. Teraz ja słyszę: wskakuj. Jest ciasno, a podobno zmieszczą się nawet cztery osoby. My lecimy we dwójkę. Krzysiek, Miśka i Bartek to nasze wsparcie na ziemi. Śledzą trasę przelotu z busa. Mamy z nimi łączność radiową.
Słychać szum ognia. Balon odrywa się od ziemi. Metr, dwa, pięć, dziesięć. Pierwsze widoki w słonecznej łunie: morze lasów, wstążka Odry, dachy domów, zielonogórskie wieżowce i blokowiska.
- Znosi nas na Łężycę, a my chcemy przelecieć nad Zieloną Górą – zauważa Jagoda.
Lot balonem to sztuka cierpliwości i subtelnego manewrowania. Nie da się skręcić jak autem. Trasę wyznaczają kierunki wiatru, a te zależą od wysokości i ukształtowania terenu. - Można jednak sterować w górę i dół, sprawdzając skąd wieje. I to wystarczy – uśmiecha się Jagoda, naciskając spust palnika.
– Dlaczego startujemy bladym świtem? – to pytanie nie daje mi spokoju.
– Balonami lata się zazwyczaj rano lub późnym popołudniem. Głównie ze względów bezpieczeństwa i warunków pogodowych. Kluczowa jest temperatura. W ciągu dnia, zwłaszcza latem, powstają kominy termiczne, które powodują pionowe ruchy powietrza. Termika jest paliwem dla szybowców, ale dla balonu może być zabójcza. Takie kominy mogą doprowadzić do wydostania się powietrza, które mamy w powłoce balonu. To jest niebezpieczne, bo możemy mieć jego niewystarczającą ilość do uniesienia kosza, co spowoduje gwałtowne zniżanie. Podróż może skończyć się wypadkiem – tłumaczy pilotka.
Czujesz wolność
Jagoda jest też instruktorką lotnictwa. Lata na Tecnamie i Antonowie czyli popularnym „Antku”. W Przylepie pracuje na dyżurach PPOŻ, bywa, że gasi pożary pilotując samolot. Marzy o kursie na śmigłowce. – 2,5 tys. zł za godzinę lotu jednak boli – śmieje się, gdy pytam o koszt szkolenia.
Lecimy na południowy wschód. Pod nami uliczki budzącej się do życia Zielonej Góry. Widzę dach mojego domu. – Koniecznie zrób sobie zdjęcie – proponuje Jagoda.
– Dlaczego latasz balonami? – pytam.
– Z góry wszystko wygląda inaczej. W powietrzu czujesz wolność. Przestajesz myśleć o tym, co się dzieje na ziemi. Ta cisza, obecność tu i teraz sprawiają, że lot balonem to coś więcej niż sport. To prawdziwy relaks w powietrzu. Możesz odetchnąć i skupić się na rzeczywistości, która cię otacza.
Jagoda szkoli nowe pokolenie baloniarzy w AZL. Uczy adeptów odczytywać wiatr i pogodę, szykować balon do lotu dbając o szczegóły bezpieczeństwa. Aeroklub dziś wykorzystuje balon do promocji woj. lubuskiego. Organizuje loty pokazowe, niewykluczone jednak, że w przyszłym roku będą dostępne loty zapoznawcze.
Lecimy razem z nim
Nasz balon ma limit temperatury powłoki ok. 125 stopni Celsjusza. Przy gwałtowniejszych zmianach wysokości Jagoda dozuje ogień, by nie dopuścić do przegrzania. – Może nie zdajesz sobie sprawy, ale nasz balon unosi się dzięki ok. 2 tonom rozgrzanego powietrza – zauważa.
Nie czuję zimna, temperatura jest przyjemna. – Nie ma większych różnic niż na ziemi, wiatr jest praktycznie nieodczuwalny, bo lecimy razem z nim. Chłodniej może się zacząć robić na maksymalnej wysokości, czyli ok. 2 tys. metrów. Teraz jesteśmy na 200. Cała finezja sterowania balonem polega na sprawnej zmianie wysokości i skorzystaniu z odpowiedniego kierunku wiatru.
Po godzinie zostawiamy za sobą Nowy Kisielin, na horyzoncie majaczy Nowa Sól. Mamy niezłe tempo, średnia prędkość lotu wynosi zazwyczaj od 5 do 30 km/h.
– Dziś jest spokojnie. Wolę jednak, gdy nieco mocniej wieje niż gdyby wiatru zabrakło w ogóle. Moim zdaniem to najtrudniejsza sytuacja. Może się zdarzyć, że zawiśniemy nad lasem albo innym niebezpiecznym terenem. Liczba butli z gazem w koszu oraz ich pojemność jest ograniczona. Musimy rozsądnie zarządzać paliwem, aby się nie okazało, że będziemy awaryjnie lądować w jakimś nieprzyjemnym miejscu. Z powodu licznych lasów woj. lubuskie jest generalnie trudnym terenem do lotów balonem – wskazuje Jagoda.
Baloniarze są wśród nas
W Polsce środowisko baloniarzy liczy ok. 300 osób, wśród nich tylko kilka kobiet. – To się jednak powoli zmienia. Pracujemy w Przylepie nad przywróceniem tradycji latania balonem w regionie – przekonuje Jagoda.
Nasz balon jest nowy. W AZL jest od kwietnia, w zakupie wydatnie pomógł Lubuski Urząd Marszałkowski. Dlatego na czaszy widać majestatyczny herb regionu.
Balon wyprodukowała firma Kubicek Balloons z czeskiego Brna. – Główna powłoka została uszyta przez jedną osobę! Składa się z różnych wycinków, każda z nich nieco się różni, jest osobno oznaczona. Przy serwisowaniu od razu wiadomo, który element jest do wymiany. Nadruki i pozostałe elementy przygotowuje już większy zespół – wyjaśnia Jagoda.
Wkrótce radiowo kontaktuje się z załogą naziemną: – Będziemy powoli lądować!
Szukamy pasa wolnej przestrzeni, najlepiej trawy, aby nie zniszczyć upraw. Nasza łąka leży pod Bobrownikami. Gdy opadamy, dopada mnie niepokój. – Musisz przykucnąć i się zaprzeć, tak aby nie wylecieć z kosza, gdyby ten się przewrócił- instruuje pilotka.
Łagodnie siadamy na ziemi. Wyłączamy palnik, powłoka powoli opada na zroszoną trawę. Po łące biegnie nasze wsparcie z ziemi. Moja pierwsza w życiu podróż balonem dobiegła końca.
Maciej Dobrowolski
Fot. Tomasz Bartczak

Fot. Jagoda Gancarek / Autor i pilotka Jagoda Gancarek. W koszu jest miejsce na cztery osoby. My lecimy we dwójkę.

Fot. Maciej Dobrowolski / Wschód słońca nad Zieloną Górą z tej perspektywy jest bajeczny

Fot. Maciej Dobrowolski / Zioniemy ogniem, żeby napełnić czaszę rozgrzanym powietrzem

Fot. Jagoda Gancarek / Łąka pod Bobrownikami. Do złożenia czaszy potrzeba czterech osób