To wcale nie przypadek, że odżywa „Złoty Dom” na starówce, czy przebudowywane są „Domy Centrum”, które ożywią śródmieście. To się dzieje, bo przedsiębiorcy zostali potraktowani poważnie – mówi prezydent Marcin Pabierowski.

Artur Łukasiewicz: Jak minął rok? Były nieprzespane noce?

Marcin Pabierowski, prezydent Zielonej Góry: – Niejedna.

A pierwsza?

– Przed objęciem władzy w mieście śniło mi się wejście do urzędu. W końcu nie byłem tu mile widzianym gościem a dla wielu wrogiem publicznym. W kampanii wyborczej jeden z radnych straszył mną nawet dzieci z zajęć tańca.

Wchodzi pan do gabinetu na pierwszym piętrze, i co?

– Wydał mi się trochę archaiczny, zimny. Dziś wygląda inaczej, jest przestrzeń na rozmowy, stolik, więcej krzeseł. Żeby ludzie, którzy przyszli, przedsiębiorcy, urzędnicy poczuli się swobodniej. Przepychu nie ma, jest zaciszniej, można komfortowo pracować i pomyśleć.

Coś jeszcze stresowało?

– Żeby jak najszybciej ruszyć z robotą. Nie tracić czasu. Chciałem szybko zmontować zespół zaufanych ludzi i wdrażać program wyborczy.

Zielonogórzanie rok temu chcieli głębokiej zmiany, a nie tylko wymiany. Że nie chodzi o inne dekoracje i nową twarz najważniejszego człowieka w mieście. Czuje pan do dziś to ciśnienie?

– To był potężny głos za zmianą, a nie liftingiem i operacją „kopiuj wklej”. Żeby nie tkwić w tej smucie z ostatnich lat. To się czuło i słyszało. I to, że miasto ma być przewidywalne i odpowiedzialne, nie przypominać potiomkinowskiej wsi, w której wszystko zależy od kierownika kołchozu.

A po roku? Zmiana czy zamiana?

– Sądzę, że mieszkańcy widzą zmiany. Miasto staje się sprawcze i odpowiedzialne. Uczciwsze po prostu i z innym modelem zarządzania. To klucz do zmiany. Parę drzwi, jak sądzę, już otworzył.

Jednych chyba nie. Na forach wciąż rzeka narzekań mieszkańców na fatalne drogi do domu. Piachy, a jak spadnie deszcz, powódź. Mieszkańcy budują się na dawnych wsiach, wchłoniętych przez miasto, i żądają dróg.

– Prawda, wciąż to słychać. Potrzeby są ogromne, lata zaniedbań.

Misja niemożliwa?

– Cierpliwości, z tym też można sobie poradzić. To jedna z priorytetowych obietnic. Działa już inne podejście do inwestycji. Była reorganizacja całego departamentu od dróg. Zbudowałem bardzo dobry zespół, który potrafi zarządzać procesem inwestycyjnym, pieniędzmi i infrastrukturą. Wiceprezydent Paweł Tonder i dyrektor Irena Lutowska to najwyższej klasy specjaliści od inwestycji drogowych. Czują moją koncepcję, wiedzą jak wdrażać procedury, nadzory inwestorskie, dobre wyceny. A to leżało. Fundamenty zarządzania inwestycjami są bardzo solidne. Przez rok powstały 73 dokumentacje drogowe. Widać przełom w pracach projektowych. Coraz bliżej przebudowy amfiteatru, deptaka i wielu osiedlowych uliczek, tych opisywanych w Internecie. Wprowadzamy system „paczek inwestycyjnych”.

Czyli co?

– Polega to na tym, że firma wygrywa przetarg na kilka dróg od razu i wykonuje prace etapowo, przez co zostaje u nas i nie szuka innych inwestycji poza miastem. Ściągam też firmy z innych miast, zachęcam do podejmowania robót w Zielonej Górze.  W pierwszym etapie wyceniam i projektuję inwestycję, a dopiero potem ogłaszam przetargi. Oddzielnie na projekt i na wykonawstwo. Nie ma „rozpieszczania” ryczałtem po inwestycjach tylko kontroluję pieniądze i wykonawcę, bo mam najpierw gotowy projekt. To się znakomicie sprawdza. Jak dotąd wszystkie rozstrzygnięte przetargi drogowe są zgodne z wycenami. Pieniądze zabezpieczone w budżecie na realizację inwestycji zgadzają się z napływającymi ofertami, co świadczy o dobrym planowaniu wydatków.

Nie ma już modelu „projektuj i buduj”?

– Nie będzie. Od zawsze byłem zwolennikiem podziału inwestycji na osobną dokumentację i przetarg na wykonawstwo. To trudniejsze, zajmuje więcej czasu, ale zdecydowanie daje lepsze efekty. Podobnie myślą przedsiębiorcy. Dlatego mamy sporo firm, które zaczynają wracać do Zielonej Góry. Tamten model sprzyjał władzy, a nie przedsiębiorcom. Teraz wszystko jest czytelniejsze. To wcale nie przypadek, że odżywa „Złoty Dom” na starówce, czy przebudowywane są „Domy Centrum”, które ożywią śródmieście. To się dzieje, bo przedsiębiorcy zostali potraktowani poważnie. Powstaje nowatorski projekt – Zielonogórski Integrator Biznesu. To dobre pole dialogu z przedsiębiorcami. Pierwsze efekty było widać już na tegorocznych Targach Budownictwa w Drzonkowie, gdzie Miasto Zielona Góra po raz pierwszy było partnerem dla wystawców i organizacji około biznesowych.

Zielona Góra ma ziemię pod duże inwestycje?

– Bardzo dobre pytanie. Przez takie ciężko zasnąć. Mija 10 lat od połączenia miasta z gminą i widać jak na dłoni zaniedbany proces planistyczny. Krytykowałem to już jako radny i szef komisji rozwoju miasta. Dziś widzimy skutki. Tej ziemi miasto praktycznie nie ma. Nie da się inwestorowi pokazać 50 ha gruntu. Jednak nie ma co załamywać rąk, a ciężko pracować. Wracamy na dużą skalę do uchwalania planu rozwoju ogólnego, inwentaryzacji terenów miejskich i prywatnych. Pomijając deficyt gruntów, prywatni inwestorzy zaczynają z miastem współpracować na partnerskich zasadach. Co do ziemi, rozmawiamy o rozbudowie strefy aktywności gospodarczej SAG nr 2. To proces planistyczny na obszarze 200 ha. Ponadto na dziś już planujemy 15 ha na strefie aktywności gospodarczej.

Czy Zielona Góra z połaciami ziemi po dawnych wsiach nie staje się rozlanym miastem w stylu meksykańskim? Kosztownym molochem, z osiedlami w polu, do których trzeba doprowadzić prąd i wodę?

– Po to jest rzetelne planowanie. Unikamy już wydawania warunków zabudowy, czekamy na plan miejscowy i nim się kierujemy. Współpracujemy z sołtysami, są konsultacje z mieszkańcami np. o wodzie, aby nie powstawały już domy na terenach zalewowych i podmokłych. Przed nami olbrzymi projekt zielonogórskich wodociągów, który ma objąć całe miasto. Poza tym przed nami wielkie zmiany komunikacyjne. Chcę unormować zabudowę, żeby nie było tego rozlewania miasta i chaosu przestrzennego. Badamy skalę dostępności autobusów dla mieszkańców. Trzeba odejść wreszcie od tej naszej „samochodozy”. Śródmieście trzeba uwolnić od aut. Nie da się od tego uciec.

Miasto bada możliwość darmowej komunikacji MZK? Pan jest przekonany?

– Nie mam wątpliwości, powinna być darmowa. Ale żeby do tego doszło muszę mieć w ręku badania planistyczne i transportowe.

W Polsce za darmo się jeździ w mniejszych miastach, Starachowicach, Lubinie, Kaliszu. Większe podchodzą ostrożnie. Czy ma to sens?

– Ogromny, choć rzeczywiście brzmi kontrowersyjnie. Warto. Osobiście widziałem darmową komunikację w Kołobrzegu. Działa znakomicie, choć to dużo mniejsza skala.

Dziś miasto dopłaca kilkanaście milionów do MZK. Seniorzy, dzieci, uczniowie i studenci już jeżdżą za darmo. Nie wystarczy?

– Po co zatrzymywać się w pół drogi? Zaczynamy projekt od studium transportowego. Za komunikacyjny projekt odpowiada wiceprezydent Jarosław Flakowski. I to zrobi. Tyle że najważniejszy klucz nie leży w analizach naukowców, a w konsultacjach z mieszkańcami. W ich oczekiwaniach i potrzebach. To działa. W ciągu roku udało się uruchomić cztery nowe linie MZK. Mamy nr 12 przez Cegielnię, 15 z  Ruczajowej na os Mazurskie, 19 na os. Śląskie i 44 na os. Kwiatowe. Od maja 2024 r. przybyło w komunikacji miejskiej aż 220 tys. wozokilometrów.  Autobusy na os. Braniborskie nie wożą już powietrza a pasażerów. Dojadą pod schronisko dla zwierząt, choć nigdy tam nie docierały.

To pokazuje kierunek działania. Przed nami zakupy małych autobusów. W tym roku kupiliśmy trzy, sześć będzie w następnych latach. Do tego dojdzie przetestowana sieć nowych przystanków. Zgodnie z hasłem „Autobus pod domem”. I na samym końcu pojawią się darmowe autobusy. Myślę, że za dwa, trzy lata. Nie oznacza to wielkiego drenowania miejskiej kasy. Spadną koszty organizacji przejazdów. Mamy fundusze europejskie, by inwestować w nowoczesność i ekonomię MZK, w banki energii, farmy fotowoltaiczne przy zajezdni. To się uda. W poprawę ok 30 skrzyżowań. Inaczej czeka nas dreptanie w miejscu. Darmowy MZK to także oferta dla nowych mieszkańców miast.

Bez nich się wyludnimy jak 80 proc. polskich miast?. Demografowie szacują, że za 20-30 lat ubędzie nam 10 tys. mieszkańców a co trzeci zielonogórzanin będzie miał ponad 65 lat.

– Demografia jest brutalna, choć w prognozach Zielona Góra i tak wypada jeszcze przyzwoicie. Widzimy starzejące się miasto i reagujemy. Powstają domy codziennego pobytu dla seniorów, w tym roku w Starym Kisielinie. I będą następne. Za mojej kadencji powstanie centrum zdrowia 75 plus. Nie ma cudownej recepty na niż demograficzny. Rzecz w tym, by miasto było atrakcyjne, aby człowiek nie szukał szczęścia gdzie indziej. Widział miasto z niezłą infrastrukturą, dostępnymi mieszkaniami, ale nie za kosmiczne ceny, służbą zdrowia i edukacją na poziomie. Wtedy Zielona Góra stanie się w celem osiedlenia a nie tylko bycia tu przejazdem. To mój cel.

To dlaczego, skoro miasto ma przyciągać edukacją, polikwidowało bursy i internaty? To nie zaprasza nowych mieszkańców.

– Kolejny błąd. Internat zachęca tanimi noclegami i zachęca do nauki w naszych szkołach. Widać, nie była to dla niektórych „oczywista oczywistość”. Po to inwestujemy w szkolną infrastrukturę. Dziewięć szkół przejdzie termomodernizację.

Nie będzie kapało z dachu?

– Nie będzie, SP 2 jest na liście. A pełne deszczówki wiadro na jej ostatnim piętrze oddawało stan naszych szkół. Niby śmieszne, ale wiało grozą. Z drugiej strony modernizujemy infrastrukturę sportową. W szkole przy Botanicznej, gdzie kształcą m. in. budowlańców, na salę czekają od 50 lat.  I w tym pakiecie znajdą się też bursy, ale na samym końcu.

Startuje „Czas Zielonej Góry”. Skoro taki szyld nowego pisma, to jakie czasy przed Zieloną Górą?.

– Czas większego wpływu mieszkańców na życie miasta. I nie tylko chodzi o budżet obywatelski, właśnie otwieramy na placu Matejki „Urban Lab” – nowe miejsce na aktywność mieszkańców. Miasto jest dla mieszkańca, niby stara prawda, a warto ją stale odkurzać. Dla mnie to też czas odpowiedzialnego miasta i czas lepiej zarządzanych miejskich spółek a nie spółek w formie osobnych księstw. To też czas ciężkiej pracy i rzetelnego projektowania budżetu. To czas uczciwej debaty a nie pudrowania rzeczywistości. Wreszcie wyjście Zielonej Góry poza opłotki i zaznaczenia obecności w kraju. Na targach, w turystyce i kulturze. Latami byliśmy tam nieobecni. Czas się otworzyć i promować. Nawet dla amfiteatru wieje przyjazny wiatr. Uratowaliśmy go i będzie o nim jeszcze głośno.  Amfiteatr będzie jednym z najlepszych obiektów tego typu w kraju. Mieszkańcy wybrali projekt, mamy PFU. Pozyskujemy środki z zewnątrz. Zrobimy to!

Prezydent Marcin Pabierowski

Fot. UM Zielona Góra / Marcin Pabierowski, prezydent Zielonej Góry.