– Greg, chodź tutaj! – woła na swojego psa Andrzej Huszcza, gdy pojawiam się na podwórku domu w Raculi. Uroczy wilczur wita się jako pierwszy. – Greg? – pytam ze śmiechem, domyślając się odpowiedzi.

– To na pamiątkę mistrzostwa świata Hancocka, które zdobył jeżdżąc w Falubazie – wyjaśnia legenda naszego klubu. U państwa Huszczów całe życie wyznaczają żużlowe wydarzenia!

– To było wtedy, jak jeździłem w Anglii – pan Andrzej błyskawicznie pozycjonuje moment kupna domu, niejako potwierdzając wcześniejsze stwierdzenie. Choć nie on w tym tekście będzie prowadził parę. Ta rola przypadnie pani Małgorzacie. Gdy mąż ścigał się na torach całej Europy, ona pilnowała, żeby „rodzinny team” był poukładany jak należy i by nie brakowało w nim tego, co najważniejsze.

Nosił jej maszynę do pisania

– W tym roku mija 47 lat odkąd jesteśmy razem – mówi żona jednego z najsłynniejszych żużlowców. I pokazuje stare wycinki prasowe opisujące zawody, podczas których spotkali się po raz pierwszy. Do serca Ślązaczki zielonogórzanin zapukał 25 czerwca 1978 r. w Chorzowie. – Wtedy były mistrzostwa świata par. Ja byłam na tych zawodach sekretarką, a Andrzej przyjechał jako zawodnik na treningi i siedział tam chyba przez tydzień – wspomina pani Małgorzata.

– Zaczepiła mnie – dorzuca w swoim stylu i ze śmiechem były żużlowiec, zaznaczając, że pierwszy krok zrobiła jego druga połówka.

– Andrzej jest spokojny, małomówny, a u mnie energii było więcej. Na tej wieżyczce siedziałam – małżonka pokazuje zdjęcie z zawodów. Gdy najlepsi rywalizowali na torze o medale, zawodnik zielonogórskiego klubu – wspinający się dopiero w żużlowej hierarchii – pomagał przyszłej wybrance wnieść maszynę do pisania.

Kliknęło, choć początkowo relacja była utrzymywana w tajemnicy. W pierwszych miesiącach umacniana była listownie i telefonicznie. U pani Małgorzaty też liczył się tylko żużel. Dbał o to tata, Robert Nawrocki. Rozmawiamy dokładnie w setną rocznicę jego urodzin. Prekursor żużla w Katowicach i Świętochłowicach najpierw był zawodnikiem, potem trenerem, następnie sędzią i działaczem. Jeździł też w Rybniku i Krakowie. Młodszym, przyrodnim bratem Nawrockiego była jedna ze śląskich legend, Paweł Waloszek, pierwszy wicemistrz świata z naszego kraju. Jego imieniem nazwano stadion w Świętochłowicach. – To dzięki tacie Andrzej jest moim mężem. Co przyjeżdżał, to mówił: „Jest jeden taki synek. Robotny, szkromny, no ideał!” Przez dwa, trzy lata nasłuchałam się o tym ideale – śmieje się żona.

Zgodnie z żużlowym kalendarzem

Datę ślubu też wyznaczał porządek żużlowej rywalizacji. W końcu udało się znaleźć termin – 16 lutego 1980 r. Huszcza ślubny garnitur zakładał niemal tuż po powrocie ze zgrupowania. Uroczystość odbyła się na Śląsku.

– Z Zielonej Góry przyjechał autobus z gośćmi. Była rodzina, ale także zawodnicy i działacze – wspomina żona. Wesele odbyło się w restauracji Śląsk, nazajutrz były poprawiny… na stadionie „Skałka” w Świętochłowicach (dzisiaj im. Pawła Waloszka). – Ludzie zachodzili i mówili: tako pogoda, że mogliby na żużlu jeździć! – dodaje małżonka. Po chwili odszukuje wycinek z ówczesnej gazety, w którym Ślązacy zastanawiali się, czy dzisiejsza legenda Falubazu nie mogłaby zasilić drużyny ze Świętochłowic i pomóc w awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Pani Małgorzata takie historyczne wpisy i smaczki odnajduje błyskawicznie, bo to ona tworzyła „Kronikę żużlową Andrzeja Huszczy”. Osiem opasłych tomów o karierze męża. Oprawione w twarde, niebieskie okładki, ze złotymi literami. Publikacje powstawały zimową porą, gdy milkły motory. Żużlowe wycinki, zebrane w trakcie sezonu, były opisywane i wklejane do kroniki.

Salon państwa Huszczów to miejsce, w którym każdy fan czarnego sportu poczułby się jak w niebie. Nie ma miejsca pozostawionego bez żużlowego lub falubazowego motywu. Największe wrażenie robią puchary, które szczelnie wypełniają największą ścianę. Są też pamiątki i prezenty od fanów, także te, które Huszcza otrzymywał już po zakończeniu kariery. – Tę ściankę dostałem na 60. urodziny – mówi były żużlowiec, stając obok młodszej wersji siebie z czasów świetności w Falubazie. Jeden z foteli w salonie zajmują myszki, falubazowe maskotki różnych rozmiarów. Są też portrety, jeden namalowany przez wrocławskiego malarza z czasów Morawskiego.

W telefonie śpiewa Karolak

Choć od 18 lat nie jest już żużlowcem, telefon dzwoni często jak u czynnego zawodnika. Dzwonek, a jakże, falubazowy. „Żółto-biało-zielony szum flag” – śpiewa w telefonie Tomasz Karolak. Ale to żona ogląda więcej żużla i mocniej go przeżywa. – Jak siada o 13.00 na I ligę, kończy wieczorem magazynem żużlowym. Ja w międzyczasie zdążę pojeździć na rowerze, bo aż tyle oglądać nie chcę – śmieje się pan Andrzej. Po chwili poważnieje, zapytany o upadki, nieodzowny element tego sportu.

– Nam przez te wszystkie lata „góra” pomagała – wspomina upadki męża pani Małgorzata.

Na stadion w Zielonej Górze chodzą spacerkiem, razem. Raz tylko wrócili osobno. Niespełna 10 lat temu, gdy fatalny upadek Darcy’ego Warda przekreślił szansę Australijczyka na wybitną karierę.

– Po wypadku Andrzej nie mógł na to wszystko patrzeć i ruszył do Raculi. Ja zostałam, czekałam, aż w końcu sama poszłam do domu. Zastałam go w ogrodzie, od razu zaznaczył: „Nic nie mów!”

Mają swoje stałe miejsce

Żużel w Zielonej Górze oglądają zawsze z tego samego miejsca. To prosta przeciwległa do startu, tuż przy parku maszyn. Pani Małgorzata z programem i długopisem, na siedząco od pierwszego do ostatniego biegu, mąż lubi pochodzić, porozmawiać. Zajść do parkingu. Trudno mu po kibicowsku śledzić żużel od deski do deski. – I też lubimy to miejsce. Ja tam jeszcze z wózkiem – gdy dziewczynki były małe – siadałam. Chcieli nas kiedyś przy starcie posadzić, ale podziękowaliśmy.

Jeżdżą też na inne stadiony, nie tylko obejrzeć zawody, ale też pozwiedzać. Kiedyś nie było na to czasu. Bardzo ucieszyła ich wygrana nad torunianami, zwłaszcza, że pierwsza w sezonie i tak wyczekiwana. Ale żona miała już plan na kolejny dzień! Nazajutrz po meczu Falubazu, w Świętochłowicach odbywał się finał Srebrnego Kasku. – Jeszcze po powrocie do domu z W69 nic nie wspominałam, ale rano już zapytałam: „Może pojedziemy?”. Andrzej odparł: „Co za problem?!” I pojechaliśmy! – opowiada.

Zwłaszcza, że to na Śląsku. W ważnym miejscu w życiu całej rodziny. Był to azyl, szczególnie w pierwszych latach małżeństwa. – Jak tam jadę, od razu godom. Ostatnio miałam spotkanie z okazji 50-lecia matury. Andrzej się cieszył, że nie musi ze mną jechać, bo i tak by nic nie rozumiał – żartuje pani Małgorzata. Na co wtrąca się mąż i mówi: – Ale krowę to u nas pierwszy raz widziałaś!

Dziś już żużlowa legenda przez miasto może przejść w miarę spokojnie. Choć nie brakuje pytań o zdjęcia, autografy i po prostu żużlowych rozmów, to w czasach kariery wyjście np. na Winobranie nie miało większego sensu. – Myśmy z dziećmi stali i patrzyli, a Andrzej pozował do zdjęć i rozdawał autografy. Dzieci chciały na karuzelę, a Andrzeja kibice przepytywali, jak będzie w kolejnym meczu. Mnie to nie przeszkadzało, ale wiedziałam, że takie wyprawy nie mają większego sensu.

Na Śląsku Huszcza też nie przechodził niezauważony. – Huszcza?! A co? Dziś są jakieś zawody? – pytał jeden z kibiców, gdy zobaczył żużlowca.

Typujemy wynik

– Tak, mój mistrz był rozpoznawalny wszędzie – przyznaje z dumą pani Małgorzata. Liczy na ciekawe spotkanie w piątek. – Cieszyłam się, że rybniczanie wrócili do ekstraligi. Trenerem jest tam Piotrek Żyto, który też u nas święcił sukcesy.

– Za Piotrka Żyto mieliśmy taki sezon, kiedy zaczęliśmy fatalnie, a później na podium skończyliśmy – wspomniał wicemistrzowski rok 2010 Huszcza. – A teraz jest też Piotrek, ale Protasiewicz i bardzo dobrze tym wszystkim zarządza. Widać nową falę trenerów. I fajnie!

Pani Małgorzata z sympatią spogląda na poczynania rybnickich żużlowców, ale w piątek przy W69 przewiduje zwycięstwo zielonogórzan. – Wygramy 50:40 – typuje bez wahania. Wyższą wygraną przewiduje jej mąż – wynik 52:38.

Marcin Krzywicki

Fot. Marcin Krzywicki Pani Małgorzata skrzętnie zbierała wszystkie teksty o mężu

Fot. Marcin Krzywicki / Pani Małgorzata skrzętnie zbierała wszystkie teksty o mężu

Fot. Marcin Krzywicki Huszczowie od lat siedzą w jednym i tym samym miejscu na stadionie

Fot. Marcin Krzywicki / Huszczowie od lat siedzą w jednym i tym samym miejscu na stadionie

Fot. Marcin Krzywicki / – Andrzej ma wokół siebie siedem kobiet. Mnie, trzy córki i trzy wnuczki – wylicza Małgorzata Huszcza, która w rodzinnym domu otoczona była mężczyznami związanymi z żużlem.

ŻUŻLOWA RODZINA

– Andrzej ma wokół siebie siedem kobiet. Mnie, trzy córki i trzy wnuczki – wylicza Małgorzata Huszcza, która w rodzinnym domu otoczona była mężczyznami związanymi z żużlem. Oprócz taty, działającego niemal na wszystkich żużlowych polach, na żużlu ścigał się jej brat Andrzej. Największe sukcesy w rodzinie święcił jednak Paweł Waloszek (przyrodni brat Roberta Nawrockiego), czyli wujek pani Małgorzaty, który patronuje świętochłowickiej „Skałce”. Waloszkowie to zresztą jeden z największych żużlowych klanów w historii tej dyscypliny sportu. Ścigali się też bracia pana Pawła: Wiktor, Franciszek i Józef, a także syn Damian.