
Fot. Dariusz Biczyński / Marcin Włodarski wraz z córką Oliwią zajmuje się pomiarami telemetrycznymi
Zastanawialiście się kiedyś, jak to się dzieje, że w kilkanaście sekund po biegu na ekranie telewizora wyskakują dane dwóch zawodników, na których porównujemy ich prędkość startową, czas przejazdu, przejechaną odległość?
– Montujecie liczniki na kaskach zawodników? Skąd to wszystko wiecie? – pytamy Marcina Włodarskiego, który na stadionie W69 zajmuje się pomiarami telemetrycznymi.
– Nie na kaskach! Przed startem zawodów, podczas ważenia motocykli i ich sprawdzania przez komisarza zawodów, montujemy na środku kierownicy motocykli niewielkie transpondery. To specjalna płytka, bateria i antena – tłumaczy Włodarski.
Wysyłane sygnały zbierane są przez anteny ustawione na trawie wewnątrz toru, skąd dane są przesyłane do wieżyczki sędziowskiej i wyświetlane w specjalnej aplikacji. To pozwala dokonać pomiarów motocykla rozpędzającego się do prędkości ponad 100 km/h. Według serwisu PGE Ekstraliga najwyższa zmierzona prędkość podczas testów to 140 km/h osiągnięta na torze w Tarnowie.
Żeby przy takich prędkościach rozstrzygnąć, kto pierwszy minął metę, potrzeba użyć fotofiniszu, gdzie ruch jest odnotowany co setne sekundy. – Mówimy na to, że ktoś wygrał o szprychę – dodaje Włodarski. Jeżeli różnica miedzy zawodnikami wynosi 0,002 s jest to różnica na grubość opony. A grubość koła? To 0,026 s.
Bardzo ciekawie wyglądają pomiary przejechanego dystansu. Porównanie tych wartości w jednym biegu wskazuje, kto jechał bliżej krawężnika, a kto po szerokiej. Różnice mogą być znaczne – kilkadziesiąt metrów, nawet ponad 100 m. – Niekoniecznie ten zawodnik, który przejechał krótszy dystans wygrywa wyścig, bo konkurent jadący po zewnętrznej nabrał szybkości i był pierwszy – mówi pan Marcin. Wpływ ma też stan toru, a zawodnicy, zależnie od biegu zmieniają ścieżki, po których jadą. – Dlatego niektóre kluby wykorzystywały telemetrię podczas treningów. To pozwala dokładnie śledzić, co się dzieje na torze – informuje nasz specjalista.
Włodarski jest zielonogórzaninem i jak mówi od zawsze chodzi na żużel, czyli od 45 lat. Na co dzień pracuje w MOSiR. Chociaż kręci się po stadionie, to nie Falubaz go zatrudnia, lecz PGE Ekstraliga. Wraz ze współpracownikami obsługuje w tygodniu dwa mecze w piątek i dwa w niedzielę. Współpracuje z nim córka Oliwia. – Z chęcią się przyłączyła. Nie było problemu. Przecież cała Zielona Góra żyje żużlem – kwituje pan Marcin.
(tc)